niedziela, 16 września 2012

Rozdział XII

Nie ściągnęłam sukienki. Patrzyłam na srebrzysty materiał, powiewający na wietrze. Siedziałam na krawędzi dachu ośrodka, lekko kołysząc bosymi stopami. Butów pozbyłam się już dawno, nie byłam do nich stworzona. Na mnie pasowały myśliwskie. I tylko w nich czułam się dobrze. 
Już dawno moją uwagę przykuła osłona. Nikt nie mógł rzucić się z tego miejsca, choćby nawet bardzo chciał. Nasze pokoje też były zrobione w taki sposób, żeby żadne z nas nie mogło zakończyć swojego żywotu szybciej niż na arenie. Wszystkie szczegóły Igrzysk były wcześniej dokładnie przemyślane, a my - trybuci, byliśmy tylko marionetkami, z których dwadzieścia troje trzeba poświęcić, by kapitolińska publiczność miała rozrywkę, show. Bo tylko tego chcieli - widowiska. Nie postrzegali nas jako ludzi, raczej jako przedmioty. Wirtualne. Zabij, albo zgiń. Jakby to była jakaś gra. 
Na początku było dla mnie oczywiste, że też będę to robić. Zabijać. Ale w tej chwili miałam poważne wątpliwości. Nie widziałam siebie w tej roli - nigdy nie zabiłam człowieka. Zastanawiałam się, czy bardzo różni się od zabicia krowy, czy nie ma żadnej różnicy. 
- Bezsenna noc, słońce? - Usłyszałam zachrypnięty głos za moimi plecami. Nie musiałam się odwracać, by rozpoznać Haymitch'a, który w tamtej chwili nie wyglądał na pijanego. W tym wydaniu go nie znałam.
- Nie widać? - Nie odwróciłam się. Świadomie. Trochę denerwował mnie jego protekcjonalny ton.
- No wiesz, inni trybuci w tej chwili omawiają techniki przetrwania ze swoimi mentorami - usiadł obok mnie.
Inni. No właśnie. INNI trybuci. Ja już zdążyłam zrazić do siebie i Erick'a, i Lorę. To zmniejszało moje szanse na przetrwanie jeszcze bardziej.
- To dlaczego pan siedzi tutaj, a nie piętro niżej? - Zapytałam, nie do końca wiedząc, jak się do niego zwracać.
- Postarzasz mnie, skarbie - usłyszałam w odpowiedzi. Za chwile jednak wrócił do tematu. - Chłopak nie ma szans. Za młody. Dziewczyna podobnie. Trzy z prezentacji nie jest dobrym wynikiem. 
Nie chciałam odpowiadać. Denerwował mnie. Jak można olać swoich trybutów do tego stopnia?
- Co innego ty, trzymasz jakiegoś asa w rękawie, prawda? Opuszczona wdowa z Dziesiątki, bardzo wzruszające... - kontynuował. 
Przekroczył pewną cienką granicę, która dzieliła mnie od wybuchu złości. Z drugiej strony - jak by to wyglądało? Trybutka zamordowała mentora innego Dystryktu na dzień przed Igrzyskami.
- Nie masz o mnie pojęcia - przeszłam na "ty", ale w moim głosie jeszcze nie było słychać agresji. - I nigdy nie będziesz miał, choćbyś nawet bardzo chciał. Chyba jesteś mentorem i musisz pomóc swoim trybutom! A przypominam, że ja pierwsza zajęłam ten dach i nie mam zamiaru z niego schodzić! - Powoli się rozkręcałam. - I jutro pewnie umrę! Więc łaskawie zejdź mi z oczu, zanim postanowię skorzystać z jednej z moich "wspaniałych" morderczych umiejętności, mam coś do stracenia?!
Wyżycie się było mi potrzebne. Nie mogłam hamować tych wszystkich emocji. Znaczy, oczywiście - mogłam, ale nie cały czas. Haymitch mimo moich wrzasków nie wydawał się poruszony. Musiał widywać gorsze rzeczy.
- Spokojnie, kochanie - już nie miałam siły odpowiadać. - Może cię to załamie, ale jesteś do mnie podobna. Też miałem ten cały Kapitol gdzieś. Nikogo nie udawałem. I ty też tego nie robisz. Mimo to twoja taktyka zawiedzie. Nie możesz zabić ich wszystkich, a kłócenie się z mentorami nie było najlepszym pomysłem.
Chciałam odrzec "No co ty nie powiesz!", ale się powstrzymałam. Żaden sarkazm nie mógł mi pomóc.
- Masz jakąś sprawę? - Zapytałam po kilkuminutowej chwili milczenia. - Czy przyszedłeś tu tylko po to, by wbić mi jeszcze jedną szpilę?
Uśmiechnął się. Inaczej, tak pijacko. On chyba raczej nie bywał trzeźwy.
- Ja ci mogę pomóc.
Zdziwiłam się. Niby jak? Prezentów wysyłać mi nie mógł, a sponsorzy w ogóle nie wchodzili w grę. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Ale, z tego co widzę, nie potrzebujesz rad? 
Potrzebowałam. Niczego bardziej w tamtej chwili nie chciałam.
- Jak dotąd moje własne pomysły się nie sprawdzały - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Wiesz, co mówię innym trybutom? Nie wdawaj się w sieczkę pod Rogiem, uciekaj i szukaj wody! - Uśmiechnął się kpiąco i przerwał na kilka sekund. - Ty jesteś inna. Wiem, że tego nie zrobisz. Dlatego idź pod ten Róg, bierz broń i uciekaj. Poczekaj aż się przerzedzi, a potem zaatakuj znienacka. Nawet w czasie snu, na arenie nie ma zasad. 
I wtedy naszła mnie refleksja, czy on na pewno dobrze radzi, czy może chce zwiększyć szanse swoich trybutów. Był inteligentny, bez wątpienia, a to co powiedział nie wydawało się złą perspektywą. 
- Dobrze - powiedziałam, choć zabrzmiało to bardziej jak szept. - Jednak to co zrobię, należy tylko do mnie.
W tamtej chwili Haymitch wyjął z kieszeni małą butelkę i pociągnął łyka. Była już na wykończeniu. Potem podał mi ją, ale odmówiłam ruchem ręki.
- Nie napijesz się za naszą współpracę? - Zapytał, nie chowając jej z powrotem do kieszeni. - Obiecuję ci, że zdenerwowanie zniknie.
Mogłam się nad tym zastanowić. Mogłam, ale nie chciałam. Pociągnęłam łyka, doprowadzając stan cieczy w butelce prawie do zera. Czułam się, jakbym połykała ogień. Nawet, kiedy już upłynęło kilka sekund, czułam w ustach ten okropny smak. O jego łagodzących właściwościach dowiedziałam się niemal od razu. Całe zdenerwowanie zniknęło.
- Dziękuję - mruknęłam i podniosłam się, zostawiając krajobraz Kapitolu za sobą. Nie odwróciłam się. Opuszczałam to miejsce na zawsze.
***
Zasnęłam bardzo szybko. Haymitch miał rację z tym alkoholem, a ja miałam nadzieję, że z radami też mnie nie podpuszczał. Nawet nie zastanowiłam się dlaczego mi pomagał. Nie wyglądał na altruistę. 
Obudziłam się z raniącą myślą, że nadszedł dzień, w którym mogę zginąć. Nie było to pewne, ale miałam raczej marne szanse na przeżycie. Miałam przeciwko sobie sześciu zawodowców, nie licząc Liam'a. Postanowiłam jednak o tym nie myśleć, zapychając się rogalikiem z czekoladą. Potem jeszcze wepchnęłam w siebie kilka jabłek i rzeczy, których nie potrafiłam nazwać. Potrzebowałam energii, jeżeli miałam walczyć. Po śniadaniu pożegnałam się Lorą. Miałam dziwne wrażenie, że jej już nigdy nie zobaczę, przez to ta część była jeszcze bardziej smutna.
- Pomogę ci, Emily - szepnęła mi na ucho, kiedy przytuliłam ją na pożegnanie. Dodało mi to otuchy, przynajmniej wiedziałam kto będzie wysyłać mi prezenty od sponsorów. 
Erick był zmuszony odprowadzić mnie do helikoptera, który miał dostarczyć mnie na teren areny. W ciągu ostatnich dni nie chciałam kombinować, przez co nie zastanawiałam się, jak będzie ona wyglądać. Miałam na to kilka następnych minut, bo mój mentor nie wydawał się w nastroju do rozmowy. Najwyraźniej uznał za zbędne, skierować w moją stronę jakąś radę, czy po prostu kilka słów. Nie dziwiłam się. W końcu sama zabroniłam mu mi pomagać. Weszłam do helikoptera znowu nie oglądając się na nic. 
Nie leciałam długo. Kapitolińskie środki transportu były bardzo szybkie, o czym już przekonałam się podczas podróży pociągiem. Nadal byłam bardzo spokojna, do tego stopnia, że mnie samą to dziwiło. Jakby podwoiła się moja pewność siebie. 
W asyście Strażników Pokoju zostałam doprowadzona do małej komory z windą, w której już czekał na mnie Presscott. Bez słowa podał mi strój. Nie był dziwaczny, czarny podkoszulek, kurtka z dziwnego materiału i skórzane spodnie. Nie wiedziałam czy mam się cieszyć tą całą zwykłością.
- Masz pomysł, co mnie tam czeka? - Zapytałam, kiedy włożyłam komplet na siebie.
- Tam może być wszystko - powiedział po chwili. - Masz dobre buty. Idealne do górskich wycieczek.
Górskich. W Dziesiątce nie było gór. Miałam nadzieję, że Presscott się myli. Niedługo miałam przekonać się o tym na własnej skórze. 
- Dwadzieścia sekund - usłyszałam mechaniczny głos. Tyle czasu zostało mi przed wejściem do windy. 
- Powodzenia - powiedział stylista i doprowadził mnie do środka.
- Pięć sekund - zawtórowało jego słowom. Po tym czasie winda zaczęła się przesuwać.

5 komentarzy:

  1. Twój blog został dodany do kolejki na Teatralna-Nagana.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Emily. Po powrocie mojej mamy z Niemiec, będę czytać Igrzyska Śmierci, tak więc będę obeznana w tym temacie. Obejrzałam film, ale jak wiadomo nie oddaje on całej książki i jej uroku. Tak więc jeśli chcesz, możesz zgłosić się do Wolnej Kolejki, a ja powiadomię Essence, że ocenię Twój blog. Jeśli taka opcja Ci odpowiada - napisz na Szczerej Krytyce.

    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  3. mam ciary ... ! MB

    OdpowiedzUsuń
  4. Moja Emily na arenie. A więc doszło do tego,
    Cała rozmowa z Haymitchem to było wielkie BOOM, które jeszcze bardziej poprawiło mi humor. Przedstawiłaś go w taki fajny, prawdziwy sposób. Wielbię Haymitcha i każda wstawka z nim mnie cieszy, więc rozmowa na dachu otrzymuje ode mnie +
    Pozdrawiam, Faith

    OdpowiedzUsuń